Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi adriano88 z miasteczka Polna / Grybów. Mam przejechane 12394.33 kilometrów w tym 116.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.13 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy adriano88.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:77.70 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:02:46
Średnia prędkość:28.08 km/h
Maksymalna prędkość:78.82 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:77.70 km i 2h 46m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
77.70 km 0.00 km teren
02:46 h 28.08 km/h:
Maks. pr.:78.82 km/h
Temperatura:29.0

Karpacki Maraton Rowerowy - kryzysowo i usterkowo

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 28.07.2012 | Komentarze 3

Jestem ze startu zadowolony - nie spodziewałem się tak wysokiej pozycji (jak na mnie), chociaż z drugiej strony nie jestem zadowolony, bo pół trasy przejechałem z bólem brzucha, a drugie pół bez blatu (poszła linka).

Lubię się rozpisywać, więc tekstu dużo :)

Start nieco po 10:00, charakterystyczny szum opon. Na początku jechało mi się idealnie, na pierwszym podjeździe łatwo mijam kolejne grupki. Zostawiłem Darka nieco w tyle, a po jakimś czasie zaczął boleć mnie brzuch - już wczoraj, a też dzisiaj rano coś z tym brzuchem było nie tak (jadłem rodzynki z Biedronki, po nich się zaczęło) - zrównałem tempo z innymi, dogonił mnie Darek i jakiś czas jechaliśmy razem.

Brzuch bolał przez całą trasę, raz mocniej, raz słabiej. Na podjeździe na Klimkówkę znów mocniej zabolało, odpadłem od grupki, Darek uciekł.
Zjazd z Klimkówki bez hamowania szybko (max) bo poczułem się lepiej, zgubiłem z koła pasażerów. Na kolejnym podjeździe prawie dogoniłem Darka i jego grupkę, kryzys i znów w tył. Jadę przez lasek, nieco bardziej stromy podjazd, zrobiło mi się słabo, wypadłem z drogi, musiałem chwilę przystanąć na poboczu - ktoś mnie tam dopingował do dalszej jazdy. Po kilku sekundach brzuch nieco odpuścił.

Gdy wyjechałem za Jańczową poczułem się normalnie, ruszyłem dość szybko po grzbiecie górek, minąłem kilka osób. Dawałem koła samotnikom. Wiedziałem że Darek jest blisko, chciałem z nim współpracować na prostych.

Gdzieś na tym etapie zauważyłem, że pancerz od przedniej przerzutki został całkowicie rozerwany, a sama linka ledwo się trzyma (kłując mnie w nogę) - więc tutaj na największym blacie cały czas, aby go nie stracić na odcinki prostych.

Doganiam grupkę osób, pytam jak daleko jest kolejna grupka (w sensie Darka), odpowiedzi nie dostałem, bo "przecież jest dopiero 25 kilometr" (czy jakoś tak, z wyraźnym zdziwieniem). Byli za wolni dla mnie, więc pomknąłem dalej szybkimi zjazdami.
Przed Lipnicą Wielką pytam kogoś przy ulicy "gdzie są następni" - usłyszałem tylko "daleeeekooooo..." :)

No to myślę sobie, Darka raczej nie dogonię (a był jednak blisko). Brzuch dał o sobie znać, odpuściłem gonienie, bo nie chciałem prostych robić sam i się męczyć. Zwolniłem, na spokojnie dałem się dogonić tym których wcześniej zostawiłem. Na zmianach do Trzycierzy - jeden z nich musiał mi wytknąć że mój styl jazdy jest dziwny, że najpierw się zrywam, potem jadę wolno, itd. Przez brzuch trochę odpłynąłem, to się z nimi trzymałem - jak im moje "nie PRO" towarzystwo nie pasowało, to mogli powiedzieć abym zmian nie dawał, bo jak "nogi nieogolone to i tak zaraz odpadnie więc to nie konkurencja" :)

Darka spotkałem na szczycie Mogilna. Z blatu musiałem na podjazdach zrzucić, a potem jak przypuszczałem został mi tylko młynek do uzyskania sensownej prędkości (straciłem przerzutkę).
Darka zostawiłem gdzieś na Mogilnie, zjazd średnio szybki bo nie było się już jak rozpędzić (może coś koło 60km/h), trzymałem się kilku osób. Na końcu zjazdu skręt w prawo, 3 osoby przede mną jadą prosto, my skręcamy i wołamy "ucieczkę" - nie było tam widać strzałek. Darek później mówił, że ktoś w tamtym miejscu wylądował w trawie (niegroźnie), bo nie zdążył wyhamować po informacji od innych.

Do Wilczysk na prostych jadę nieco na blacie, chwyciłem linkę i trzymałem ją - wygodne to nie było, ale blat był.

Podjazdy za Wilczyskami, grupka mi ucieka bo nie mam blatu i zostałem na szybszych fragmentach, więc dalej samotnie.

Podjazd w Siołkowej: brzuch znów mocniej dał o sobie znać, nie było wyjścia, zszedłem z roweru i prowadzę (przynajmniej nie byłem sam). Speed ma poziomie 6km/h...
Wyprostowałem się, więc brzuch nieco odpuścił.
Myślałem, że na szczycie będzie kolejny bufet: ciepły izotonik w bidonie nie smakował.

Próbowałem wcisnąć w siebie banana - udało się zjeść tylko połowę. Normalnie to mógłbym jeść i jeść.

Jadę z kilkoma osobami, pytają mnie czy już będą proste - odpowiedź "jeszcze jeden taki podjazd" nie napawa ich optymizmem. Informuję o dziurach w drodze na zjeździe i o tym, że lepiej trzymać się środkiem. Rozpędzam się nieco, bez blatu szału nie ma. Patrzę, a tam nowy asfalt - pewnie pomyśleli, że ich dziurami straszyłem dlatego ze im uciec chciałem... :)
Pozytywnie mnie zaskoczyli, załatwili nowy asfalt na maraton, 3 dni temu go jeszcze nie było.

Podjazd w Starej Wsi: zacząłem przez brzuch znów odpływać, zakręciło się w głowie, musiałem się na chwilę zatrzymać. Ludzie na poboczu nie wiedzą co się dzieje, będzie mdlał, czy nie będzie... :)
Ruszam, myślałem że zaraz zwymiotuję. Nieco poprowadziłem rower, najbardziej stromą część jednak przejechałem. Wyprzedziłem kilku umierających. Na Ptaszkowej o mało nie wpada mnie samochód na głównej trasie - pomimo tego, że strażacy kontrolowali ruch, to jeden "spieszący się" zmusił strażaka do ucieczki z drogi, a mnie do wyhamowania.

Za Ptaszkową kolejny bufet (długo oczekiwany). Łapię butelkę wody, wreszcie coś chłodnego. Jadę sam, więc tym razem się nie dzielę wodą z nikim, tylko robię sobie mały prysznic. Ból brzucha ustąpił, "obudziłem się", więc jazda do mety.
Darek ciągle gdzieś blisko mnie był (z tego co mówił widział mnie), a po bufecie uciekłem o 3 minuty.

Ogólnie wynik to 9 miejsce w kategorii A (na 19 osób), i 32 w open (100 osób).
20 minut i 50 sekund straty do pierwszej osoby.

Do mety dojechałem, nie byłem ostatni, więc cel zrealizowany.